Liturgia Dnia

 
Odsłon artykułów:
2145247

„Pamiętaj, że jesteś nieomylny, gdy jesteś posłuszny swym przełożonym, nawet gdy popełniają błąd” – rzuciła Matka Teresa. Posłuszeństwo nie jest ślepe. Widzi rzeczywistość oczyma samego Boga.

Biedny ksiądz prześladowany przez kurię – to wspólny mianownik większości doniesień prasowych ostatnich miesięcy. Zabawne. Ci sami dziennikarze, siadając do brydża, szachów czy zwykłego Rummikuba, decydują się szanować zasady gry, a udają święte oburzenie, opisując sytuację księdza, który nie ma ochoty słuchać swego biskupa. Reguły gry, panowie, reguły gry!

Nie dziwi mnie jednak zmasowany atak na posłuszeństwo. Wiem, dlaczego słowo to działa na niektórych jak płachta na byka. Ma ono w sobie pierwiastek „nie z tego świata”, wymyka się naszej logice. Jezus był posłuszny. Aż do śmierci. Posłuszni byli ci, których wybierał. Co więcej, w efekcie świetnie na tym wychodzili, a hasło „posłuszny zawsze wygrywa” przestało być pustym sloganem. – Absolutną bazą posłuszeństwa jest wiara. Bez niej ani rusz. Posłuszeństwo nie jest ślepe. Ma granice – wyjaśnia o. Piotr Jordan Śliwiński, kapucyn. – Jak mi przełożony mówi, że ściana przede mną jest czarna, a ja przecież widzę, że jest biała, to moje posłuszeństwo nie polega na tym, że ja uwierzę, że ona jest czarna. Ona dalej jest biała. Tyle że ja przyjmuję, że z tego błędu czy nawet, nie bójmy się tego słowa, głupoty przełożonego Pan Bóg ostatecznie wyprowadzi dla mnie jakieś dobro.

Do świń!

Kontrast był ogromny. Odziany w łachmany Franciszek z Asyżu padł na kolana przed najpotężniejszym człowiekiem Europy: – Proszę o pozwolenie na życie wedle Ewangelii. W całkowitej prostocie. Innocenty III – jak wspominają kronikarze – spojrzał z pogardą na żebraka i rzucił: „Bracie, idź raczej do świń, do których macie więcej podobieństwa, niż do ludzi. Wytarzaj się razem z nimi w gnoju, a gdy zostaniesz już ustanowiony ich kaznodzieją, możesz wtedy wyłożyć ich regułę”. Porażające słowa. Atak nie z zewnątrz, ale z serca Kościoła, który Franciszek tak bardzo ukochał. Lekcja pokory. Większość z nas odwróciłaby się na pięcie. A Franciszek? Wstał i poszedł do świń. Wytarzał się w gnoju. Gdy po raz drugi stanął przed Innocentym III, spojrzał mu w oczy i powiedział: „Panie, uczyniłem, co mi nakazałeś. Posłuchaj teraz mojej prośby”. Efekt? Papież osiem wieków temu zatwierdził franciszkańską regułę. Posłuszeństwo Biedaczyny z Asyżu zawstydza dziś 30 tys. jego braci w czarnych, brązowych i szarych habitach. Jeden z nich, o. Rafał Kogut, franciszkanin z Cieszyna, wyjaśnia: – W czasach Franciszka wielu ludzi chciało odnawiać Kościół. Jak grzyby po deszczu wyrastały nowe ruchy odnowy Kościoła. Tyle że ci ludzie (wśród nich Waldens czy katarzy) chcieli iść swoją drogą, chcieli robić wszystko po swojemu.

Mieli swój pomysł na reformę. Franciszek odczytał wolę Bożą i... upokorzył się przed papieżem. Był wielkim charyzmatykiem, a charyzmaty mogą się rozwinąć jedynie wtedy, gdy jest się posłusznym Kościołowi. Widzę to na co dzień, jestem o tym przekonany. Znakomicie oddaje to samo polskie słowo „po-słuszeństwo”, czyli działanie… po słuchaniu. Najpierw słucham Kościoła, potem działam. Ja nigdy nie próbowałem działać na własną rękę. Gdy rozeznaliśmy z dwoma braćmi powołanie do pustelni, poszliśmy z tym do prowincjała, czekając na jego decyzję. Powiedział: „Dobrze. Spróbujmy. Na trzy lata. Trzeba braci z prowincji przygotować na tę rzeczywistość”. Po trzech latach bracia uchwalili, że na stałe tworzymy pustelnię w Jaworzynce. Nic po swojemu! W pustelni usłyszałem wezwanie do ewangelizacji, do chodzenia od domu do domu. Poszedłem z tym do prowincjała i usłyszałem: „Jedź do Bytomia”. Gdy przestałem już być przełożonym w Bytomiu, zostałem skierowany do Cieszyna.


Posłuszeństwo kosztuje, niełatwo żyć na walizkach, ale po latach widzisz, że jest ogromnym błogosławieństwem! I zawsze wyjdzie ci na dobre. Posłuszeństwo zawsze było atakowane, wyśmiewane. Jest ono związane z konsekwencją grzechu pierworodnego: pierwsi ludzie nie zaufali miłości Boga. Okazali Mu nieposłuszeństwo. Poszli swoją drogą i wiemy, jak to się skończyło… – Gdy po święceniach usłyszałem, że mam pójść do Cieszyna, byłem podłamany – dodaje współbrat o. Rafała, o. Efraim Kostrzewa. – Bardzo nie podobała mi się ta decyzja. Przez kilka dni chodziłem jak struty. Miałem w głowie inne plany. Cieszyn był wielką zagadką. Stopniowo Pan Bóg zaczął mi otwierać oczy. Znałem szkoły nowej ewangelizacji i rozeznałem, że to kierunek, do którego wzywa mnie Pan Bóg. Okazało się, że w Cieszynie jest wspólnota, która również myśli o ewangelizacji. Pan Bóg naprawdę wiedział, co robi. Zderzył te nasze pragnienia. Spotkaliśmy się, zaczęliśmy iść w tym kierunku. Powstała Szkoła Nowej Ewangelizacji „Zacheusz”. Zaczęliśmy organizować kursy, ewangelizacje, przez które przewinęło się już kilka tysięcy ludzi. A przecież to między innymi owoc tego, że w posłuszeństwie mimo wewnętrznych blokad wykonałem polecenie przełożonych. Bóg przygotował już wcześniej teren i czekał tylko na moją odpowiedź.

Oczyszczenie

– Już św. Paweł wkrótce po swym mistycznym spotkaniu z Chrystusem spotkał się ze św. Piotrem i mu się podporządkował – wyjaśnia Lech Dokowicz, reżyser. – Ukorzył charyzmat przed urzędem. W Kościele zawsze istnieje napięcie między tymi dwoma pierwiastkami, charyzmatem i urzędem, ale to do tego drugiego należy głos rozstrzygający. Dlatego że Chrystus zbawił świat nie przez wizje i cuda, ale przez posłuszeństwo. Przez krzyż. Przez cierpienie zadane mu przez swoich. Historycy chrześcijaństwa pokazują, że najtrudniejszą próbę, przez którą musi przejść każdy mistyk lub charyzmatyk, jest próba pokory, zwana też próbą posłuszeństwa. Ma on osobiste objawienia od Boga, przeżywa intymną więź z Najwyższym – i z tego właśnie powodu doznaje szykan i odrzucenia ze strony najbliższych i przełożonych w Kościele. Taki był los św. Jana od Krzyża, św. Teresy od Jezusa czy bł. Mariam, Małej Arabki. – Pamiętam, jak Matka Teresa z Kalkuty, z którą pracowałem przez wiele lat, powiedziała mi kiedyś: „Ojcze Johnie, pamiętaj, że jesteś nieomylny, gdy jesteś posłuszny swym przełożonym, nawet gdy popełniają błąd” – wspomina karmelita o. John Gibson, kuzyn słynnego Mela Gibsona. – Twoi przełożeni wysyłają cię samego do Albanii. To błąd. Ale przydzielę ci towarzyszkę”. Wyciągnęła z torby podróżnej małą figurkę Matki Boskiej wykonaną z fosforu i powiedziała: „Maryja świeci w ciemności”. A potem dodała: „Jadę z tobą do Albanii!”. To była miłość w akcji: Matka Teresa faktycznie wyruszyła ze mną najpierw ze swojego domu w Kalkucie do Rzymu, a potem do Albanii, do Tirany. Po 7 dniach spędzonych w ojczyźnie zapytała mnie: „Ojcze, chciałabym tu z tobą zostać, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w Kalkucie. Czy zgodzisz się na mój powrót do Kalkuty?”. Czy zgodzę się? Jej pokora i posłuszeństwo całkowicie mnie rozbroiły – wspomina amerykański karmelita, który nie był przecież oficjalnym przełożonym Matki Teresy! „Prosimy was, bracia, abyście uznawali tych, którzy wśród was pracują, którzy przewodzą wam i w Panu was napominają. Ze względu na ich pracę otaczajcie ich szczególną miłością! Między sobą zachowujcie pokój!” – przypomina autor Listu do Tesaloniczan (5,12-13). Echo tych słów odnajduję w dokumencie, który narobił ostatnio wiele zamieszania. Było o nim nad Wisłą głośno. Zwłaszcza po wyborze kard. Jorge Maria Bergoglia na Stolicę Piotrową. „To duszpasterski dynamit” – słyszałem z ust kapłanów zaangażowanych w ewangelizację. Przetłumaczony na polski dokument podsumowujący V Ogólną Konferencję Episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów, zwany „dokumentem z Aparecidy”, zaskakuje w wielu momentach. „Lud Boży – przypominają jego autorzy – odczuwa potrzebę kapłanów-uczniów, którzy mają głębokie doświadczenie Boga, są przemienieni według serca Dobrego Pasterza, są spolegliwi natchnieniom Ducha, karmią się słowem Bożym, Eucharystią i modlitwą. Aby posługa kapłana była spójna i stanowiła świadectwo, musi on kochać biskupa i realizować swoją misję duszpasterską w komunii z biskupem i z innymi kapłanami w diecezji”. Niezwykle mocne sformułowanie. „Musi kochać biskupa i realizować swoją misję duszpasterską w komunii z nim i innymi kapłanami w diecezji”. – Pozwól kochać się przez wspólnotę, a przed jej przełożonym usuń się w cień. Przez uległość twego serca sprowadzisz nań łaskę Bożą – przypominał Pierre Marie Delfieux w swej słynnej „Księdze życia Jeruzalem”. – Wobec swego przełożonego we wszystkim bądź prawdziwie posłuszny i rzeczywiście przejrzysty, a wszystko, aż po najmniejszą rzecz, czyń w świetle tego posłuszeństwa. W tym wymaganiu świętości znajdziesz wolność uspokojonego serca”.


Jego słuchaj…

Zadziwiającą lekcję posłuszeństwa przerobiła na własnej skórze s. Faustyna, gdy zdumiona usłyszała od Jezusa: „Kierownik twój i ja jedno jesteśmy, jego słowa są słowami Moimi. Masz być jak dziecko wobec niego. Jego serce jest Mi sercem na ziemi”. Jak wielkim zaufaniem obdarzył Bóg niepozornego, ascetycznego, targanego wątpliwościami ks. Michała Sopoćkę, skoro powiedział o nim: „Przenoś zdanie jego nad wszystkie żądania Moje, on cię poprowadzi według woli Mojej”. Zdanie kapłana miało być dla Faustyny ważniejsze niż odgórne SMS-y od samego Syna Bożego! Nieprawdopodobne. Sytuacja ta pokazuje jedno: posłuszeństwo nie jest ślepe. Widzi rzeczywistość oczyma samego Boga. Jest – jak zapewniał św. Filip Nereusz – „najkrótszą drogą do nieba”. „Pogrążyłam się w modlitwie – notowała Faustyna – gdy nagle ujrzałam Pana, który mi rzekł: Córko moja, wiedz, że większą chwałę oddajesz mi przez jeden akt posłuszeństwa niżeli przez długie modlitwy i umartwienia”. – Dlaczego posłuszeństwo jest tak powszechnie kontestowane? Dlatego, że ludzie mają ogromne problemy z autorytetami – opowiada o. Wiktor Tokarski, bernardyn. – Autorytety są deprecjonowane, niszczone. Problem z posłuszeństwem rodzi się już w rodzinach. Jeśli ojciec nie był autorytetem, to ktokolwiek w życiu dorosłym staje się figurą ojca, zaczyna „obrywać”. Jesteśmy wychowywani do niezdrowej wolności. Wszystko nam wolno, „nikt nam nic nie będzie mówił” – słyszymy na każdym kroku. I zaczynamy buntować się, gdy słyszymy polecenia przełożonego. 6 lat temu mieszkałem w klasztorze w Lublinie. Kończyłem doktorat, brakowało mi ostatniego rozdziału. Miałem pod ręką bibliotekę, promotora. I nagle przyszło pismo z Krakowa: mam się przenieść do Rzeszowa. Kompletnie tego nie rozumiałem. Pytałem Boga: „Dlaczego?”. Kończę doktorat, mam tu wielu przyjaciół (łatwo przywiązuję się do ludzi, co nie ułatwia przenosin). Ale spakowałem manatki i ruszyłem na Podkarpacie. Już pod dwóch tygodniach pobytu w Rzeszowie zrozumiałem, po co zostałem przeniesiony. Potrzeba było wielu spowiedzi (a ja bardzo lubię spowiadać i chętnie zostawałem kierownikiem duchowym) w grupie, którą zastałem – poranionej maleńkiej wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, która liczyła zaledwie 10 osób. Zostałem przełożonym braci, kustoszem. Robiliśmy ogromne ewangelizacyjne akcje, seminaria odnowy wiary, rekolekcje audiowizualne. Kochałem to, co robiłem. Wspólnota zaczęła tętnić życiem, przychodziło 200 osób. I ostatnio władze zakonu przeniosły mnie z powrotem do Lublina. Znowu nie wiem dlaczego. Znowu pytam Boga. Ale mimo wewnętrznej niezgody pakuję walizki. Nie zgadzam się z poglądem, że każda decyzja przełożonych jest wolą Bożą, ale zgadzam się z tym, że z każdej takiej decyzji Bóg jest w stanie wyprowadzić ogromne dobro. Nawet jeśli jeszcze go kompletnie nie widzę… – Gdy czytam sensacje o dominikaninie, który „zostawił wszystko dla miłości”, czuję się bohaterem – dopowiada o. Donat Wypchło, franciszkanin konwentualny z Rychwału. – Też przeszedłem kiedyś potężny kryzys kapłański. Też chciałem odejść dla kobiety. Wydawało mi się, że była sercem mojego serca. Byłem rozdarty. I gdy już zdecydowałem, że odejdę, przełożony powiedział: „Donat, w imię Jezusa Chrystusa wracaj!”. Wróciłem. I Pan Bóg przeciął tę zniewalającą relację. Przyszło uzdrowienie. Czułem się jak Abraham, który niesie swego najukochańszego syna na spalenie. Mówiłem: „Idę za Tobą w ciemno. Wierzę, że mnie uzdrowisz”. Co chwila czytam o kapłanach, którzy odeszli. A jak wielu jest takich, którzy pozostali! Potężna błogosławiona armia!

Marcin Jakimowicz (Gość Niedzielny 35/2014)